Akcje, obligacje i za mało torebek, czyli Dom Gucci, Sara Gay Forden

by Zuzanna

Drga mi oko, kiedy siadam, żeby to napisać, ale postanowiłam, że czas najwyższy na bloga o wszystkim. Jestem babą z kategorii patologicznie niezdecydowanych, więc kolejno upadły moje projekty monotematyczne: wczesne szafiarstwo, przygodowy blog o Lizbonie, szybkie recenzje książek, a nawet, nie uwierzycie (chociaż w sumie to nie wiem, czemu mielibyście nie wierzyć, wszak się jeszcze nie znamy) – Instagram o trudnej miłości do malowania paznokci.

Dlatego teraz mam przyjemność powitać was na blogu, który będzie po prostu o rzeczach, które lubię: chodzeniu po muzeach, pięknych miastach w różnych kątach Europy, książkach i obrazach, Marii Antoninie i Caravaggio, szalikach z alpaki i wegańskich torebkach, o powolnej modzie i bałaganiarskim szyku. Lubię ładne rzeczy, ciekawe historie, dobre jedzenie i przygody, niekoniecznie w tej kolejności. Nie lubię natomiast snobowania, więc będziemy tu czujnie dawać sobie po łapach, gdyby jakieś się pojawiło. Planuję sam miąższ, żadnych pestek.

Kiedyś mówiło się na coś takiego lifestyle.

Nazwałam tego bloga machloje, bo uważam, że jest w tym coś oszukańczego, tak się nurzać w pięknych rzeczach, kiedy świat się sypie. Poza tym “macholoje” to piękne słowo zupełnie niedoużywane, a do takich mam słabość. Dojdzie tutaj zresztą do różnych machloi i szachrajstw, baba w piżamie będzie pisała o Guccim, pójdziemy do muzeum i będą nas interesować tylko te bezcielesne główki amorków z tęczowymi skrzydełkami, ewentualnie śmieszne foki, a jak już wespniemy się na szczyt kultury wysokiej, to od razu posłuchamy sobie Taylor Swift i przypomni nam się, że kultura jest jedna.

Dzisiaj porozmawiamy na przykład o Guccim. Wielkimi krokami nadchodzi premiera filmu Ridleya Scotta z Adamem Driverem i boską Gagą. Film wygląda wspaniale, do tego krew na rękach i luksusowe torebki to na mnie jak lep na gnojną muchę, dlatego złapałam za reportaż Sary Gay Forden z 2001 i przeczytałam pierwsze strony z wypiekami na twarzy (a byłam akurat na wakacjach we Włoszech, wypieki trudniej jest wywołać pod opalenizną). Niestety tylko po to, żeby okrutnie się rozczarować.

Zaczyna się dobrze, bo od morderstwa. Pierwszy rozdział jest super – napięcie rośnie, tępo przyspiesza, jest mrocznie, jest ekscytująco, pytania eksplodują jak fajerwerki, po czym… Cofamy się o ponad pół wieku, do samych początków domu Gucci. I to też jest dobre, muszę przyznać, że historię młodego Guccia Gucci, który wyrwał się z Włoch jeszcze jako nastolatek, zaznał wielkiego świata jako boy hotelowy w Anglii, po czym wrócił do Florencji pod wrażeniem waliz i kufrów podróżnych, łykałam jak młody pelikan. Podobnie było z losami drugiego pokolenia, które przemieniło porządną włoską bottegę w dom mody, który znamy do teraz.

No dobra, skoro jak młody pelikan, to co jest nie tak z tą książką? Niestety, około setnej strony Dom Gucci zapada na jedno z podlejszych schorzeń w literaturze faktu: zostaje BAGNEM RESEARCZU researczu (information dump, ale ja wolę bagno). Nie da się zaprzeczyć, że autorka odrobiła lekcje doskonale w kwestiach tak doskonale fascynujących jak: akcje, spółki, udziały, niekończące się batalie sądowe pomiędzy różnymi członkami rodziny, korowód prawników i członków zarządu… Tylko że kiedy przyszło do wycinania tego, co interesuje tylko tzw. psa z kulawą nogą, to zadrżało jej serce. Dlatego lwia część Domu Guccich jest niestety nudna jak flaki z olejem, bo ile można czytać o tym, ile procent udziałów w której spółce posiadał który członek rodziny tylko po to, żeby pięć stron później inny Gucci podłożył mu świnię i obrobił na kolejne procenty, a to z kolei tylko po to, żeby jeden z drugim zawiązali sojusz i podłożyli świnię na procenty jeszcze jakiemuś trzeciemu. No ja na przykład nie mogę długo o takich rzeczach czytać, raczej mam ochotę rzucać.

Inny problem z Domem Gucci jest taki, że autorka chyba czuła, że książka czytelnika zmęczy, więc wywijała różne akrobacje, żeby tego uniknąć. Jednym z moich mniej ulubionych, ale jako tako sprawnych zabiegów były zbeletryzowane rozmowy między bohaterami. Zabiegiem, który przyprawiał za to o zgrzyt zębów, były próby uczynienia każdego z bohaterów na maksa interesującym za pomocą podania nam tony szczegółów z jego życia, włącznie z drzewem genealogicznym, edukacją, CV i oczywiście wyglądem. Niestety, większość bohaterów, którzy pojawiają się na kartach Domu Guccich po stronie setnej, to cała parada prawników i wszelakich rekinów biznesu. Problem z nimi jest taki, że mimo najlepszych chęci autorki nie da się zmienić faktu, że rozmawiamy o całej bandzie białych chłopków w średnim wieku, w białych koszulach i mokasynach, o bardzo podobnych życiorysach. Można było ich po prostu wyciąć bez większej szkody dla historii, ale, jak mi się wydaje, autorkę zabolało serce, redaktora też.

Ale mam wobec Domu Gucci jeszcze jeden, poważniejszy chyba zarzut: brakuje w nim… mody. Ja wiem, że moda nie każdego musi interesować, ale, na boga, jak piszemy książkę o jednym z najsłynniejszych domów mody świata, a bardziej interesują nas meble i w ogóle wystrój wnętrz niż ciuchy, to efekt jest lekko surrealistyczny. Serio, to jest niesamowite, ile w tej książce jest opisów wystrojów: biur, mieszkań, butików, willi, jachtów, ze szczególnym naciskiem na wszystko co biedermaierowskie, ewentualnie w stylu któregoś z Ludwików, a jak mało ubrań. Trochę uważam, że autorka zrobiłaby lepszą robotę, gdyby zabrała się za opisanie historii domu aukcyjnego Sotherby’s, a nie jakichśtam Guccich. Dowiadujemy się trochę o wczesnych modelach marki (jeśli dobrze liczę: jedna torebka, jedne buty, jedna apaszka), poczytamy też trochę o Tomie Fordziei Guccim pod jego rządami, ale znów, o wiele bardziej od strony biznesowej, niż modowej.

Zostałam po Domu Guccich rozczarowana i trochę zdezorientowana, bo do końca próbowałam wymyślić, kto właściwie jest targetem tej książki; wychodzi na to, że pasjonat mody to nie, bo mody za mało; fan dwudziestowiecznych sag rodzinnych – być może, ale chyba padłby z nudów przy ponad stu stronach o akcjach i udziałach; aspirujący rekin biznesu, który chce się nauczyć, czego nie robić – też chyba nie, bo książka w ogóle dla niego nie jest reklamowana. Fan true crime też nie, i to on mógłby się czuć najbardziej oszukany, bo historia morderstwa zajmuje mniej więcej trzy rozdziały.

No i jeszcze pytanie: co w takim razie z filmem? Film sprawia wrażenie bardzo luźo opartego na książce, więc jeśli będzie miał wady (a co nie ma), to pewnie swoje własne. Mi szczerze mówiąc przygoda z książką w ogóle nie zmąciła ochoty na film. Mimo wszystko cieszę się, że ją przeczytałam, bo lubię znać ciekawostki, jak coś wchodzi do kin.

Zostałam po tym wszystkim też z wielką ochotą na jakąś dobrą książkę o modzie, także przyjmę wszystkie polecanki. Mam na radarze coś o Chanel i faszystach, zapowiada się ciekawie. Stay tuned, jak mówią, przyjaciele.

You may also like

2 comments

Weronika November 13, 2021 - 10:44 am

Jak tylko znajdziesz ciekawe pozycje modowe, proszę o recenzję!

Reply
Zuza November 15, 2021 - 9:07 pm

Będzie! Mam na czytniku Chanel i Modę Polską, zobaczymy 🙂

Reply

Leave a Comment