Piekareczka z sekretami, poczet papieży i malarz-labrador, czyli dlaczego kochać się w Rafaelu

by Zuza

Nie wszyscy w nim kochają. Jest trochę zbyt gładki, zbyt pastelowy w kolorach, zbyt złocisty na brzeżkach. Jego męczennice są jak lody malinowe, anioły jak ptasie mleczko, a nobliwi szlachcice mają kremowe policzki i promieniuje z nich taki śliski blask jak z prezenterów w TVP. Nie pomaga mu też, że za życia cieszył się nieustającym patronatem papieża (czy papieży, jak się później przekonamy), ani wszystkie watykańskie stanze, a już na pewno nie pomagają mu te dwa nieszczęsne cherubinki, które podnoszą złote łebki w każde walentynki jak para źle zdeptanych węży; wyzierają potem z pudełek czekoladek, serwetek w podłych knajpach, butelek z ajerkoniakiem czy czym tam chcecie.

Wszystko wskazuje na to, że był jak labrador wśród bandy złych cerberów: nikogo nie zamordował, nie robił awantur, nigdy go nie wygnano, nie umarł nawet jakąś fascynującą śmiercią, do tego na tyle młodo, że nie zdążył się popsuć. Nie dramatyzował jak Michał Anioł, nie szmuglował trupów jak Leonardo. W drużynie żółwi ninja jest chyba tylko oczko wyżej niż biedny Donatello.

No ale zawsze się trafi ktoś, kto się zakocha. U mnie na przykład zaczęło się od Fornariny.

Co to jest fornarina, zapytacie, czy to jakiś włoski wypiek? Jakiś rodzaj kanapki z pesto wyciekającym po bokach? Czy to jakieś ciastko? To jest, drodzy machlojczycy, La Fornarina. A zaraz po niej jest wiele powodów, dlaczego Rafael może ciągle poruszać nasze kwaśne serduszka.

La Fornarina – wisi w Galerii Barberini w Rzymie i po wsze czasy musi patrzeć na tłustą mordę Henryka VIII, który wisi naprzeciwko

Sekrety: bo Fornarina bije Mona Lisę na głowę

Przeczytałam o niej, zanim ją zobaczyłam. Lata temu czytałam książkę Andrzeja Szczeklika Kore, i pamiętam dokładnie dwie rzeczy: po pierwsze, że to wspaniała książka była, po drugie, że Rafael namalował kiedyś portret swojej kochanki, Margarity Luti, oszałamiającej piękności o kruczych włosach, oczach jak czarne diamenty… I widocznym guzie na piersi.

What?! To prawda – według niektórych Fornarina ma raka, a Rafael miał doskonale wiedzieć, co malował: przy prześwietleniu okazało się, że użył kombinacji żółci i zieleni, które nie korespondują z resztą jej ciała. Popatrzcie, na co wskazuje palcem: faktycznie, ja też tam widzę zgrubienie. Niby pasowałby do tego melancholijny uśmiech, niby pasowałoby łagodne spojrzenie. Ale z Fornariną jest trochę jak z Beatrice Cenci – wie coś, czego my nie wiemy, i trąba jest każdy, kto liczy, że kiedyś wyjawi swój sekret.

Może Fornarina ma raka. A może nie. Może była ukochaną Rafaela – a może nie. Fornarina oznacza tyle, co piekareczka – Margarita miała być córką piekarza, dla której artysta stracił głowę tak, że aż chciał się żenić, chociaż sam wcześniej pisał do krewnych, że głupio byłoby się hajtać z kimś bez potężnego posagu. Mógł zmienić zdanie – nie byłoby to jakieś strasznie dziwne, bo jednym z jego najlepszych patronów i przyjaciół Agostino Chigi, najbogatszy człowiek Rzymu, który też miał się hajtać w celach posagowych, a jak przyszło co do czego, to tak stracił głowę dla zwykłej dziewczyny, że nie odpuścił dopóki sam papież nie udzielił im ślubu. Więc nie byłoby dziwne, gdyby Rafael chciał się jednak z piekareczką ożenić. Mogłaby wskazywać na to opaska, którą ma na ramieniu, z wyraźnym podpisem Rafaela.

Moja ci ona, mogłaby powiedzieć taka opaska. Ale niekoniecznie, że żona – może tylko kochanka. Rafael był wszak zaręczony z inną panną (jego entuzjazm widać po tym, że zaręczyny trwały sześć lat i przerwała je śmierć malarza). A może właśnie nawet nie kochanka, tylko obiekt westchnień; według innej wersji, Rafael poprosił Margaritę o rękę – a ona dała mu kosza.

…Ale czy na pewno? Tutaj, panie, przychodzi znów rentgen, który zawsze zwiastuje kupę śmiechu: skoro dała mu kosza, to co, na boga, robi obrączka na jej dłoni? Obrączka, złociutka, z rubinem, którą z jakiegoś powodu później zamalowano. Czy Rafael i Margarita wzięli sekretny ślub? Nie mam pojęcia.

Ale cieszy mnie zgadywanie.

Expecto partonum: bo nie wiemy, czy to labrador, sęp

Ojciec Rafaela, Giovanni Santi, był uznanym malarzem i prowadził warsztat w Urbino – jego opinie na temat sztuki, ale też na przykład w kwestii wychowywania dzieci, wyprzedzały współczesnych. Mały Rafael spędził większość dzieciństwa upaprany po uszy w barwnikach, z ołówkiem w jednej dłoni i skrawkiem wyproszonego papieru w drugiej. Według wszystkich dostępnych mi informacji, był przy tym szczęśliwy jak prosię w błocie, a wianuszek pracujących dla jego ojca malarzy nie mógł się nadziwić, jak ten chłopiec wspaniale szkicuje.

Pamiętacie, co robiliście, kiedy mieliście dwanaście lat? Ja na przykład byłam dzieckiem totalnie dojrzałym ponad wiek, bo jak miałam dwanaście lat, to zdążyłam już wyrosnąć z magazynu dla dziewcząt Trzynastka i łapczywie zerkałam w stronę Bravo. W porównaniu z Rafaelem stanowię jednak tak zwane MAŁE MIKI, ponieważ jak Rafael miał dwanaście lat, to zmarł jego ojciec, a po krótkim okresie dywagacji jego rodzina postanowiła, że oto złoty chłopiec przejmie malarski warsztat po Giovannim.

Mówiłam, że złoty? Z jednej strony Rafael był faktycznie jak ten labrador, ale z drugiej, to na rywali potrafił spaść jak buńczuczny sęp. Weźmy takiego Perugino, jedną z największych gwiazd Italii, kiedy Rafael zaczynał karierę. Ówczesny patron artysty zamówił u niego obraz przedstawiający zaślubiny Marii i Józefa, scenę, którą zaledwie kilka lat wcześniej namalował też Perugino. Rafael wykorzystał tą okazję, żeby zabawić się ze starszym mistrzem jak kot z dogorywającą myszą: skopiował jego kompozycję, ulepszając ją tak, że obecnym na sali pospadały kapcie, a Perugino najpewniej poszedł do domu płakać. Popatrzcie:

Zaślubiny Marii i Józefa według Perugino:

Zaślubiny Marii i Józefa według Perugino – niezgrabnie tłoczące się figury, płaskie tło, nudnawa architektura

Wersja Rafaela – trochę na sterydach, a trochę jak z Imaxa:

Ta sama scena w wersji Rafaela

10/10: bo to dobry kolega był

Mimo tej wczesnej demonstracji pewności siebie godnej Kanye Westa, Rafael miał w piersi złote serduszko i utrzymywał dość przyjemne relacje z kolegami-artystami. Jakiś czas później trafił do Watykanu, który ówczesny papież, Juliusz II, chciał odpicować tak, że nikt nigdy nie będzie wątpił, kto rozdaje karty w Europie. Zatrudnił w tym celu całą zgraję najprzedniejszych malarzy, w tym Rafaela. Praca była równo rozłożona i każdy artysta malował jedną salę: problem był taki, że kiedy Rafael zaprezentował swój fresk Dysputa o najświętszym sakramencie, to papież został tak zwanym PSYCHOFANEM. Natychmiast zwolnił wszystkich pozostałych, decydując, że Rafaelowi to mogą oni ewentualnie sznurować buty*.

Rafael zachował się w tym rozdaniu bardzo wdzięcznie, starając się ocalić z prac kolegów tyle, ile było możliwe. Mimo to dorobił się za życia kilku hejterów, a rydwanem szyderców powoził Michał Anioł na spółę z Sebastiano del Piombo, malarzem, którego kariera troszkę się posypała, kiedy Rafael pojawił się w Rzymie i wszyscy nagle stwierdzili, że jest o wiele lepszy niż del Piombo (ja się oczywiście nie znam, przypominam, że piszę spod parasolki amatorszczyzny, ale mam oczy w liczbie dwóch i też mi się wydaje, że O BOZIU, TAK). Nie smućcie się jednak: del Piombo odbił się od dna jak ta kauczukowa piłeczka zaraz po przedwczesnej śmierci Rafaela.

Dysputa o najświętszym sakramencie: troszkę fanart dla Juliusza II, który rozwiązał teologiczny spór, co zagwarantowało mu papieski stołek (czy tam tron)

*To akurat niepoparte żadnym źródłem (duh).

Portrety: bo popatrzcie na fechmistrza w muślinach

Rafael dorobił się w Rzymie prawie książęcego statusu: po śmierci Juliusza II został ulubieńcem jego następcy, medycejskiego papieża Leona X, który powierzył mu rolę nie tylko malarza, ale też naczelnego architekta mającego zarządzać przebudową Watykanu. Oprócz papieskiego patronatu, Rafael utrzymywał też bliskie relacje z Agostino Chigim (tym od ślubu z miłości) człowiekiem-świnką skarbonką Rzymu, do którego wszyscy lecieli po pożyczki, kiedy było trzeba. Rafael miał w tym czasie tyle zleceń, że niekoniecznie się wyrabiał: jest coś satysfakcjonującego w listach księcia Ferrary, Alfonso d’Este, który domagał się od Rafaela portretu, a Rafael regularnie na niego gwizdał. Książę zdawał się nie do końca rozumieć, że Rafael nie jest kapelą weselną, ale gwiazdą rocka. Trochę jakby Andrzej Duda poganiał Micka Jaggera, żeby zaśpiewał mu na urodzinach.

Wygląda trochę, że Rafael rządził w tym czasie światem. I to wtedy, w pełni sukcesu i blasku, zaczął malować najpiękniejsze portrety. Fornarina, którą znaleziono w jego domu zaraz po śmierci, to tylko jeden z przykładów. Popatrzcie na dwóch mężczyzn na tym portrecie – patrzcie, jacy są śliczni. Ten z tyłu to prawdopodobnie sam Rafael, a ten z przodu jest tradycyjnie identyfikowany jako jego nauczyciel fechtunku. No ja nie wiem, czy jest coś bardziej szykownego, niż namalowanie sobie autoportretu z domowym fechmistrzem, jeszcze do tego w takich wspaniałych batystowych wdziankach.

Autoportret z przyjacielem. Patrzcie, jacy doskonali młodzi mężczyźni

A tutaj La Valeta – powiecie, że to ta sama kobieta, co Fornarina, i ja się z wami zgodzę, zgadzali się też wcześni biografowie Rafaela i na przykład Wikipedia. Ale lojalnie donoszę, że niektórzy się z tym kłócą: dwie damy na portretach mają bowiem inne uszy. Bądź to, osobo, mądra. W każdym razie, La valeta ma mniej sekretów, ale kiedy na nią patrzę, urzeka mnie chyba nawet bardziej niż Fornarina.

La donna valeta. Dla mnie to ta sama modelka, co Farinera, ale jeśli macie za dużo wolnego czasu, to powiększcie sobie uszy z obu obrazów i porównajcie!

Trendsetting: bo mało kto tak szykownie zmarł

I wcześnie zmarł. Do tego najprawdopodobniej obchodził właśnie urodziny. Był 6 kwietnia 1520, a Rafael miał 37 lat. Naturalnym pytaniem, nawet w podłych czasach kiedy trucizną było absolutnie wszystko, jest: co się stało? No i niestety klops, bo nie wiadomo. Według biografa renesansowych malarzy, Giorgio Vasariego, Rafael poniósł śmierć przez seks. Przysięgam. W sensie nie, że przez jakąś straszną chorobę weneryczną, tylko przez nadmiar rozrywek. Też nie wierzyłam, więc poszłam sprawdzić do źródła, i tak, Vasari napisał, że Rafael uprawiał takie ilości miłosnych rozkoszy, że raz przesadził, siekła do gorączka, a lekarze nie pomogli (znów: DUH) upuszczając mu porządną ilość krwi. I tak skończyła się kariera najjaśniejszej gwiazdy rzymskiego renesansu.

Pozostaje werdykty: czy Rafael był prawdziwym machlojczykiem? Jak mówiłam na początku, z jednej strony wygląda na to, że był jednak troszeczkę za gładki; za mało w nim hochsztaplerstwa, za mało finezji zbója. Z drugiej strony, ponieważ nie mamy oficjalnej definicji machlojczyka, do tego część sztuczek Rafaela trafia mnie prosto w serduszko, to powiem, że tak.

Ostatnie

Posłużyłam się książką Antonio Forcellino Raphael, a passionate life, oraz Life of Raphael Giorgia Vasari.

You may also like

Leave a Comment