Jako prosta baba nie znam się na wielu rzeczach, poza czytaniem dużej ilości książek, wypisywaniem śmiesznotek takoż w internetach, jak i w korpo, ewentualnie malowaniem paznokci. Ponieważ mamy jednak koniec grudnia i mam podejrzenie, że wiele z was może w 2022 roku uczestniczyć w czymś takim jak wyzwanie czytelnicze, to stwierdziłam, że czas na pierwszego w historii bloga posta poradnikowego, gdzie zastanowimy się, jak czytać po tej legendarnej książce plus tygodniowo, jak z tym żyć, jak już się uda, i co najważniejsze – czy w ogóle warto.
52 książki w rok: case study baby z Machloj
Ja na przykład jestem z tych, dla których czytanie jest funkcją życiową leżącą niespecjalnie daleko od spania, i tylko kawałek dalej od wody i jedzenia. Przez większość życia czytam jak potłuczona, od pięciu lat, kiedy liczę, to wychodzi jak w pysk 50 książek rocznie (dobra, Goodreads mówi, że 49.5). Mimo to zdarzają mi się okresy, kiedy nie czytam prawie w ogóle.
W tym roku na przykład, zupełnie nagle i całkowicie, opadł mi zapał do literatury pięknej, która wcześniej była podstawą mojego życia czytelniczego. Przez pierwsze pół roku pańskiego 2021 czytałam głównie Pudelka i jakieś bzdury w internecie, oglądałam sitcomy (i to tylko takie, które widziałam już wcześniej), wisiałam w psie z głową w dół i uczyłam się francuskiego. Z tego powodu nie dobiłam nawet do 35 książek, więc niby wstyd, hańba i szkoda gadać. Czy jednak jakoś znacznie zgłupiałam w tym okresie?
Jedna bozia osądzi, ale wydaje mi się, że niespecjalnie.
We wrześniu wróciłam z wakacji w Rzymie z biografią Caravaggio Andrew Grahama Nortona w kieszeni i jak zaczęłam czytać, to wybuchło. Od tego czasu jestem znów w takim czytelniczym ciągu, że czasami poważnie się zastanawiam, jakim cudem udaje mi się jeszcze chodzić do korpo czy coś tam pisać. Ale wiem, że kiedyś mi przejdzie i znów zapadnę w letarg, dopóki jakaś jedna, wspaniała książka nie zapali mi lampy w głowie.
Cała ta historia po to, żeby doprowadzić nas do pytania numer jeden, które polecam sobie zadać, jeśli, dziewczyno, chłopaku i osobo, planujesz rzucić się w jakieś czytelnicze wyzwanie:
52 książki w rok: jak czytam teraz?
Dużo, mało, pasjami, czy metodycznie? Masz wyznaczony czas, czy czytasz na żywioł, a jak książka cię zjadła, to się jej dajesz? Ja potrafię na przykład odwołać wszystkie weekendowe plany, jeśli w sobotę rano odkryłam, że koniecznie muszę przeczytać Modę Polską Ewy Rzechorzek, ale gdyby ktoś podarował mi w prezencie godzinę dziennie na czytanie o konkretnej porze, to chyba bym podziękowała.
Może jesteś z tych, którzy potrafią czytać o stałych godzinach, albo zawsze czytają w tramwaju, albo przy porannej kawie, albo susząc włosy. Może czytasz rzadziej, ale długo, jak wpadniesz, to nie ma cię na kilka godzin. A może w ogóle nie czytasz i dopiero chcesz wyrobić w sobie nawyk, albo chcesz wrócić do czytania po długiej przerwie?
Weź to wszystko pod uwagę i miej plan, jak będziesz czytać tą książkę tygodniowo. I powiedz domownikom i znajomym, że – w miarę możliwości – jak czytasz, to sio. Twój czas. Wiem, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić, dlatego rzucam to troszkę mimochodem. Ważniejsze, żeby mieć zarys planu przed rzuceniem się na główkę w wyzwanie.
A oprócz planu, zapytaj się, drogi machlojczyku…
52 książki w rok: co mnie w tym jara?
Po co ci to wszystko? Ja na przykład wcale nie uważam, że czytanie jest wartością samą w sobie: nie rusza mnie odhaczanie, nie rusza chwalenie się na imprezach (swoją drogą, jeśli się zapisujesz na 52 książki rocznie, żeby się po tym chwalić przechodniom, to zastanów się dwa razy, bo A) o ile nie jesteś totalnym bucem, to takie przechwałki nie przejdą ci przez usta B) ludzie mają totalnie w nosie twoje statystyki), nie uważam, że czyni mnie to mądrzejszą albo w ogóle jakąś lepszą od reszty populacji.
Natomiast książki są dla mnie często jak głowy jakiejś podłej hydry – utnę jedną, wyrastają dwie następne do przeczytania. Dlatego to całe mierzenie i liczenie, sporządzanie list i instalowanie sobie aplikacji ma dla mnie sens. Rusza mnie perspektywa, że jak będę wystarczająco dużo czytać, to może przeczytam w życiu chociaż ułamek tego, co bym chciała.
Może ciebie też gna nazgulowata wizja piramid nieprzeczytanych książek, które rosną w oczach jak jakaś przedwieczna grzybnia. A może nie – może masz milion rzeczy do przeczytania do pracy czy na studia, i jeśli nie wprowadzisz rutyny, to pochlastasz się z nadmiaru. Może chcesz sobie po prostu podarować to codzienne pół godziny, kiedy czytasz kryminały, jesz ciastka i gwiżdżesz na wszystko jak zepsuta harmonijka – i to też jest wspaniałe, jest to najprzedniejszy akt troski o siebie. Może doskwiera ci, że nie znasz, nie wiem, wszystkich dzieł Tołstoja albo całej Sagi o ludziach lodu, może chcesz czytać z dziećmi, może chcesz czytać po jakiemuś tam, norweskiemu na przykład…
Jest milion powodów, żeby więcej czytać. Wiedz, jaki jest twój.
52 książki w rok: co będę czytać?
Niby bzdurne pytanie, ale czy na pewno nie zabraknie ci książek do przeczytania? Co będzie, kiedy się okaże, że miałeś czytać Tołstoja, a wykręca cię z nudów w połowie pierwszego tomu Wojny i pokoju? Albo kiedy się wypalisz i nagle wyda ci się, że wszystkie książki na świecie nie są ani w ułamku tak interesujące, jak układanie mahjonga przez czternaście popołudni z rzędu?
Wypalenia się zdarzają, przechodzą wcześniej albo później, nie ma nic w nich złego. Jeśli coś takiego ci się przytrafi, a mimo to będziesz chciał cisnąć z wyzwaniem, bo jesteś hardym jak stal, to spróbuj:
- Rzucić to co czytasz teraz
Życie jest krótkie, książek jest dużo, jak będziesz chciała, to wrócisz (jeśli całkiem wyleczysz się z wypalenia, to gwarantuję, że nie wrócisz, będziesz miała za dużo fajnych rzeczy do czytania). - Wziąć coś totalne spoza swojej bańki
Czytasz martwych białych chłopów? Weź sobie coś ze współczesnej literatury z jakiegoś odległego zakątka świata. Czytasz same reportaże? Strzel sobie komiks. Przeczytaj dramat, poradnik przeczytaj albo troszkę poezji (nie za dużo, bo to podobno niebezpieczne. Tak na łyżeczkę). Ani się obejrzysz, a pożre cię jakiś nowy świat. - Wyjść z bąbla zadęcia
Wszyscy czasami wpadamy w bąbel zadęcia i nie ma w tym wstydu. Idź do księgarni i przypomnij sobie, że książki kucharskie to też książki, książki Makłowicza to też książki, albumy z obrazami i Harry Potter to też książki i jeśli masz ochotę na którąkolwiek z nich, to bierz i jedz z tego aż podejdzie ci pod samo gardło. - Spisać wszystko, co chcesz przeczytać
Prewencyjnie, zanim się wypalisz. Lista książek do przeczytania (na mojej jest ponad 300 pozycji i nie ma opcji, że to faktycznie kiedyś przeczytam, bo znów – książki hydry), to jest największe zabezpieczenie przed wypaleniem. Kiedy książka, którą chciałaś przeczytać tydzień temu, nagle zupełnie cię nie interesuje, to odpowiedzią często jest książka którą chciałaś czytać pół roku temu. I nie, naprawdę nie zapamiętasz wszystkich książek o których kiedykolwiek pomyślałaś – o, fajne. Spisuj. - Przestać czytać
Idź na spacer, idź do muzeum, idź do lasu. Porysuj sobie, film obejrzyj, weź kolegę na piwo. A kiedy poczujesz ten błysk, o, ciekawe, poczytałabym o tym, to posłuchaj, a będziesz w czytelniczym ogniu w tak zwane trymiga.
52 książki w rok: jak, na czym i dodatki
Technikalia, ale ważne przy długim dystansie. Opierałam się przed czytnikiem długie lata, po czym jak wreszcie się jednego dorobiłam, to zostaliśmy nierozłączni jak para cmokających się dzióbkami gołębic. Ostatnio przeżywamy pewien kryzys – odkąd zaczęłam pisać Machloje i czytać mnóstwo biografii i książek herstorycznych, to cenię sobie książki z papieru, bo łatwo mogę wrócić kilka stron wcześniej, pozaginać rogi i popodkreślać fragmenty. Do tego zawsze trochę zdradzałam mój czytnik z papierem, bo raz, że lubię wspierać fajne księgarnie, a dwa, że tylko papier można na totalnym lajcie czytać w wannie.
Czytnik jest za to doskonały, bo nic nie waży, mieści się do kieszeni i nie ma ryzyka, że zmiażdży ci czaszkę, jeśli wyślizgnie ci się kiedyś z rąk podczas czytania na pleckach. Jest też bardzo wygodny, jeśli lubisz moją najulubieńszą pozycję świata, czyli tak zwane kurczę nadziane na rożen i obracanie się regularnie z boku na bok.
Do tego polecam zainstalowanie sobie apki, w nosie mam jakiej, może być Goodreads albo Lubimy Czytać, nie wiem czy jest coś jeszcze – najważniejsze, żeby dało się łatwo zaznaczać, co czytasz i co chcesz przeczytać, żeby nie mieć sytuacji z kategorii nie pamiętam kto, nie pamiętam tytułu, ale okładka była czerwona. Jak wspominałam wyżej, jest to doskonałe zabezpieczenie przed wypaleniem.
52 książki w rok: czego nie będę robić, jak będę czytać książkę na tydzień?
Pamiętacie, jak internet był czarno-biały, memy były tylko na Kweju, a pół Polski rechotało z pana z okładki Faktu, który narzekał, że nie śpi, bo trzyma kredens? Myślę, że nadszedł czas, kiedy tego pana należy znaleźć i ozłocić jako mistrza mindfulness oraz zen, ponieważ głosił on mądrość trochę głęboką, trochę oczywistą, ale trochę też taką, którą wielu z nas powinno wryć sobie w serduszko: żeby coś robić, należy nie robić czegoś innego.
Wiem, że to się kłóci z wizją świata, gdzie elo, przecież wszyscy mamy te same 24 godziny, do tego wypadałoby zapierdalać jakieś 16 z nich, żeby ultrakapitalizm, albo przynajmniej tata Maty, się cieszyli. Kłóci się to z wizją świata gdzie wszystko się da i wszystko można, a kto nie ma i nie może, ten jest burą kluchą i sam sobie nagrabił. Ale to prawda.
Więc jeszcze na koniec, zanim rzucimy się w 2022 rok, w okłady, piramidy i bunkry z książek, to zastanów się ze mną – czego nie będziesz robić, kiedy będziesz czytać te nieszczęsne 52 książki w roku? Zależnie od tego, co będziesz czytać, to 52 książki rocznie da się obrobić w pół godziny, może godzinę dziennie. To jest czas, kiedy mógłbyś ratować małe kotki, grać w brydża z przyjaciółmi, biegać, dzwonić do babci, budować wieże z klocków lego, oglądać The Wire, chodzić na opery albo głaskać chomika. I wszystkie te czynności mogą być bardziej wartościowe, niż czytanie jakichś głupot o malarstwie Rafaela albo sukienkach Marii Antoniny.
Możesz nie robić innych rzeczy, kiedy czytasz – nie scrollować instagrama, nie obgryzać paznokci, nie napadać na lodówkę, nie wszczynać awantur, nie pić wódki, nie kłócić się z mężem. I to bardzo fajnie, ale wciąż: pamiętaj, że czytanie naprawdę, ale to naprawdę nie jest wartością samą w sobie.
Ostatnie: no to o czym my tu gadamy, babo?
Zanim dacie mi w mordę: tak, czytanie nie jest wartością samą w sobie… Za to z kochaniem czytania, jak z każdym kochaniem w ogóle, sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej.
Gdybym miała wyliczać, co dała mi miłość do czytania, to siedzielibyśmy tutaj do Sylwestra 2023. Od bezsennych nocy z Niekończącą się opowieścią, zachodzenia w głowę, co to jest rachatłukum przy Opowieściach z Narni, podskoków z radości w szkolnej bibliotece, kiedy wreszcie ktoś zwrócił brakujący tom Jeżycjady, po podrośnięcie i tropienie, jaka Jeżycjada i inne książki z dzieciństwa są totalnie potwornym bukrem patriarchatu. Książki późniejsze, heheszki nad Jane Austen, traumy Paragrafu 22, zachwyt nad Nabokovem, to uczucie nie całkiem niepodobne do latania przy Mistrzu i Małgorzacie.
Wszystkie przyjemności okołoksiążkowe: kupowanie, wąchanie, plamienie kawą, sporządzanie niekończących się list, układanie na półkach, ustrzelenie w antykwariacie. Pożyczanie, oddawanie i nieoddawanie, lekko wyczuwalne tętno książki żyjącej w całej rodzinie, w całym gronie znajomych. Czytanie w wannie, czytanie w łóżku, czytanie w podróży, czytanie na głos, na kacu, ze śmiechem i ze łzami. Książki-listy miłosne, książki-kocyki, książki-siekiery. Książki-miecze Damoklesa i głazy Syzyfa, Infinite Jesty, Ulissesy i Żywoty świętych (mam na półce, bo chciałam spisywać herstorie – zobaczymy, co będzie), książki nieprzeczytane i niedoczytane, które mówią o właścicielu tyle samo, co tomy tak sczytane, że kruszą się w palcach jak ciasto francuskie. Podglądanie okładek w autobusach, węszenie w cudzych biblioteczkach.
Czytanie o książkach, rozmawianie o książkach, po nocach i za dnia, z winem i kawą, do świtu i do zdartego gardła. Burdy o książki, książki na imprezach, ta dzika uciecha, kiedy się okazuje, że jakiś nowo poznany chłop też czytał opowiadanie Singera o wrednej babie przemienionej w niedźwiedzia. Poznawanie miejsc przez czytanie, podróże przez przestrzeń i czas, poznawanie ludzi przez ich chatki z książek, domy z książek i pałace z książek.
Uczucia najbliższe transcendencji, jakie można sobie wymarzyć.
52 książki w rok: mój plan na 2022
Ustawię sobie wyzwanie na Goodreads, ale ile przeczytam, tyle będzie. Po pięciu latach hardego testowania już wiem, że wyzwania czytelnicze i te mityczne 52 książki w rok nie mają jakiegoś głębokiego znaczenia w życiu, chociaż dodają przyjemnego rytmu, który jest tak samo przyjemny, jeśli czytasz powoli, albo czytasz jakieś niebotyczne cegły i nie ma opcji, żebyś dociągnęła do książki tygodniowo. Dlatego wcale nie wiem, czy przeczytam 52 książki w 2022.
Czy ty przeczytasz 52 książki w 2022? Jeśli masz taki plan, to trzymam za ciebie kciuki.
Spod serduszka życzę ci jednak czegoś zupełnie innego: życzę wspaniałości, przemierzania czytelniczych dżungli, serca w gardle, książek-hydr, książek-listów miłosnych, książek-fajerwerków, rozmów za dnia i nocy, stosów ciekawostek, poszerzania horyzontów. Życzę ci wychodzenia z samej siebie, daleko za horyzont statystyki 52 książki w rok.
Zdjęcie tytułowe: Ioana Motoc, Pexels.