Dobra, może i jesteśmy w połowie kwietnia, ale po pierwsze, dawno nie było zapisków, po drugie, tęskniłam. Przeprowadziłam też wielce poważną ankietę na Instagramie i okazało się, że część z was tak samo chętnie przeczyta zapiski, jak ja je napiszę, więc jedziemy z tym koksem, zapraszam!
Codzienności
Paryż
Na początku marca dostałam leciutko spóźniony bożonarodzeniowy prezent, to jest bilet na pociąg do Paryża (znaczy dwa bilety, w dwie strony, nie że mnie wygnano). Spędziliśmy tam z chłopcem pięć dni i było to absolutnie wspaniałe pięć dni, pełne sztuki, herstorii, atrakcji, zapachu croissantów we włosach i szoku, że wszyscy są tacy mili. Serio, może miałam szczęście, może znajomość francuskiego dramatycznie zmienia doświadczenia, może płynęłam przez to miasto na puchatym obłoczku zadowolenia, ale naprawdę – wszyscy byli przemili. To był mój drugi pobyt w Paryżu ale i pierwszy, kiedy to miasto naprawdę kopnęło mnie w serduszko. Mocno.
Jednocześnie te pięć paryskich dni było absurdalnym przeżyciem, bo w tym samym czasie rozpoczynała się wojna w Ukrainie, a ostatnie dni przed wyjazdem spędziłam w stanie nie do końca do funkcjonowania, jak pewnie większość z was. Wydaje mi się, że to jest w ogóle taka sytuacja, gdzie gdyby ktoś mnie zapytał, jak normalnie żyć, to bym powiedziała, że się nie da. Ale kiedy popatrzę w te ostatnie miesiące, to okazuje się, że przed normalnym życiem nie ma jednak ucieczki. Ot, sztuczka.

Korpoucieczka
Kiedy spisywałam sobie plany na rok 2022, uderzyło mnie nagle, że w tym roku stuknie mi trzydziestka. Tak kopnęła mnie wizja, że po trzydziestce już naprawdę w każdej chwili mogę obudzić się z ręką w nocniku, kredytem na kolejne trzydzieści lat i chomikiem do opiekowania się, że spanikowałam. Dlatego niewiele myśląc, napisałam sobie w postanowieniach, że rok 2022 będzie rokiem ostatniej idealistyczno-niedojrzałej akcji i tak zwanej KORPOUCIECZKI (nauczyłam się tego od Okuniewskiej, żeby nie było).
Chciałam moją korpoucieczkę zrobić rozsądnie, spokojnie i mniej więcej w czerwcu. W międzyczasie moje korpo zwariowało, wylała się z niego cała masa absurdów, wszystkie do naprawienia, ale nie dla kogoś, kto i tak sobie obiecał, że w tym roku ucieknie. No i rzuciłam. Po dwóch latach, świeżo po awansie i totalnie na krzywy ryj.
Co z tego wyjdzie, to nie wiem. Okaże się pierwszego maja, czyli w dzień, kiedy obudzę się jako kobieta bezrobotna.
Radości
Nie wiem, czy to fakt, że świat się sypie, więc wszystko jest bardziej intensywne, czy fakt rzucenia roboty, czy jeszcze coś innego, ale w tych ostatnich miesiącach bardzo zwracam uwagę na to, że moja codzienność to jest jednak super sprawa, a moje problemy to są obiektywnie bardzo fajne problemy. Że hejt na korpo, że plecki bolą, że nie wiem co będę robić w życiu za kilka miesięcy, że prawo jazdy nigdy nie zrobione – jest to naprawdę doskonałe mieć takie bzdurne problemy i z nikim bym się chyba nie zamieniła.

W(ew)nętrzności
Książki
- The affair of the poisons, Anne Somerset
Spędziłam wiele długich wieczorów czytając o aferze truciźnianej, czyli kilkuletnim okresie czystego szaleństwa we francuskiej historii, kiedy cały Paryż, od najpodlejszych szynków po królewską sypialnię, drżał ze strachu przed spiskiem uwzględniającym nie tylko całą masę trucizny, ale także czarne msze, składanie niemowląt w ofiarach szatanowi i tak dalej. Całą paradę osób skazano na śmierć, kolejne dziesiątki spędziły dekady w więzieniach. Pracy specjalnej truciźnianej komisji doglądał sam król Słońce, Ludwik XIV, którego metresa, madame de Montespan, była jedną z oskarżonych. Nie będę się więcej rozpisywać – więcej, oczywiście, nadchodzi.
- Sex with kings, Eleanor Herman
Herman znamy już z Trucizny, czyli jak się pozbyć wrogów po królewsku, która posłużyła mi przy pisaniu mojej litanii o historii trucizn (i po raz pierwszy szepnęła mi do uszka o aferze truciźnianej). Książka o królewskich kochankach nie jest niestety tak samo wspaniała, ale ogólnie to bardzo przyjemne czytadło pełne herstorii. Trzeba na nie zerkać odrobinkę podejrzliwie, bo mam wrażenie, że śmieszki Herman, chociaż przezabawne, bywają niesprawiedliwe w stosunku do jej bohaterek.
- Dlaczego nie było wielkich artystek, Linda Nochlin
Słynny esej z lat .70, podobno i podwaliny feministycznej historii sztuki. Kupiłam go w sklepie z pamiątkami w musée d’Orsay – jest to całkiem zabawne, znaleźć taki artefakt w muzeum, gdzie wystawione prace kobiet można policzyć na palcach jednej ręki (chociaż nie liczyłam tak skrupulatnie jak w Luwrze, więc nie będę się kłócić). Esej Nochlin był przełomem, kiedy się ukazał, głównie dlatego że autorka jasno wytyka palcem setki lat systemowych nierówności, a także zupełnie stawia na głowie pytanie „co to w ogóle jest wielkość”. Dzisiaj już tak nie szokuje, ale uważam, że było warto.

Filmy/seriale:
- Anne of 1000 days
W ramach niekończącego się tudorskiego maratonu nie tylko napisałam post o żonach Henryka i całkiem sporo treści na instagramie, ale w dalszym ciągu pochłaniam wszystkie filmy i seriale w temacie, jakie wpadną mi w łapy. Anne of 1000 days z 1969 r. to klasyk, który na głowię bije taką The other Boleyn girl czy innych Tudorów, chociaż ma swoje własne problemy – na przykład fakt, że pół wieku temu nikt sobie specjalnie nie zawracał głowy zaangażowaniem Anny w religijną reformę. Henryk jest też przedstawiony jako nieco przyjemniejsza postać, niż dziś ją czytamy, ale aktorskie kreacje i blask srebrnego Hollywood wynagradzają wszystkie wady.
- Ostatni pojedynek
Opowieść o toksycznej męskości, przebrana za rycerski epizod ze średniowiecznej Francji, podobno i na faktach. Jodie Comer gra żonę Matta Damona, rycerza-przegrańca i powsinogi, która zostaje zgwałcona przez jego arcyrywala, Adama Drivera, rycerza-wygrańca i ulubieńca ich okolicznego lorda. Trzy perspektywy, misterne szczegóły i wspaniały finał, wszystko w sosie #MeToo. Nie ma się do czego przyczepić (poza Mattem Damonem, ale to nie jego wina, ja go irracjonalnie nie znoszę).
- Single drunk female
Mój nowy ulubiony serial na świecie – lekki, prześmieszny, pełen pięknych i prawdziwie różnorodnych bohaterów, poruszający jednocześnie najtrudniejsze tematy na świecie – alkoholizm, trudne relacje, traumy. Zjadłam w dwa dni i teraz mi przykro, że to już.

Internetowości
Nie miałam głowy do pisania, mieszanka obecnej sytuacji i osobistych korpodramatów skutecznie połamały we mnie wszelkie pisarskie odruchy. Na blogu mieliśmy więc trzy posty:
- Głęboki nur w herstorie sześciu żon Henryka VIII, nur fascynyjący i mam nadzieję że atrakcyjny dla każdej ze stron, poza tymi oczywiście, które już straciły głowy.
- Herstoria Lizzie Siddal, malarki i modelki, której twarz zna każdy, komu w liceum przyszło przerabiać Hamleta. Herstoria Lizzie – pełna pasji, toksycznej miłości, nieskrępowanej kreatywności i prawdziwych demonów – towarzyszyła mi przez długie tygodnie i nie do końca potrafię się z niej otrząsnąć.
- Siostry Fox – trio (chociaż tak naprawdę bardziej duet) amerykańskich mediów, które w XIX rozpętały w Stanach Zjednoczonych szał na spirytyzm. Ich kariera trwała czterdzieści lat, była przepełniona wzlotami, awanturami i upadkami, a zakończyła się publiczną deklaracją, że cały ten spirytyzm i rozmowy z duchami to bujda na resorach. Jeśli lubicie duchy, niejasności i podejrzane szachrajstwa – przeczytajcie koniecznie. W bonusie – polarne ekspedycje.
Po krótkiej przerwie wróciłam też do regularnych quizów na instagramie – co wtorek dziesięć pytań na któryś machlojski temat wjeżdża na stories, a zabawa jest podobno całkiem przednia. Zapraszam serdecznie, jeśli jeszcze was tam nie ma!
Zdjęcie okładkowe: Luke Webb via Pexels.