Luwr to Luwr, wiadomka. Być w Paryżu i nie iść do Luwru – podobno ktoś tak kiedyś zrobił, ale natychmiast pochłonęło go piekło. Iść do Luwru i ogarnąć go w jeden dzień – tego to już nikt nie zrobił, chociaż codziennie próbują setki, jeśli nie tysiące śmiałków.
Będąc młodą blogerką i wybierając się do tej Scylli z Charybdą światowych muzeów, wiedziałam, że jeśli zawczasu porządnie nie odrobię lekcji, to wyjdę zgorzkniała, rozczarowana i pewnie jeszcze jakaś garbata. Albo osiwiała. Zrobiłam więc plan: zamiast próbować oblecieć całe muzeum jak ten kot z pęcherzem, to ogarnę moje zwiedzanie Luwru tak, że znajdę w nim wszystkie obrazy kobiet. Nie powinno być trudno, prawda…?
Ciężki przekaz z archiwum
Według Wikipedii (wiem, wiem, ale zaczęłam szukać na wieczór przed) muzeum w Luwrze posiada w swojej kolekcji obrazy 1400 artystów, w tym – zapewniam was, że nie zgadniecie – 21 kobiet. Powtarzam: na tysiąc czterystu malarzy, dwadzieścia jeden to kobiety.
Trochę mi uschły rączki, jak to przeczytałam, ale ponieważ usłużna lista wymieniła wszystkie panie z nazwiska, to dałam nura do katalogu Luwru (propsy za niego, bo jest naprawdę fajny!), i wszystkie te artystki wyszukałam.
No i okazało się, że z dwudziestu jeden malarek wystawione jest osiem. Pozostałe siedzą albo w magazynach, albo, jeśli mają wyjątkowego farta, jak Elisabeth Chéron, to akurat ich nie było, bo pojechały na własną wystawę i to się mocno chwali. Ale tak czy inaczej – ja wiem, że kobiet malarek w ogóle historycznie było mało, no ale bez jaj, żeby na tysiące prac osiem namalowały baby – to troszkę hańba.
Szukajcie a (nie) znajdziecie
Zawsze staram się patrzyć na tak zwaną jasną stronę życia, więc pomyślałam, że osiem obrazów to będzie łatwo oblecieć, a potem bez winy pooglądam sobie panów, niech będzie. Poszłam więc od razu na drugie piętro, do skrzydła Sully, gdzie miało wisieć pięć z ośmiu obrazów kobiet – no i klops, bo pocałowałam klamkę. Czy zdarza się, że w Luwrze zamykają nagle całe skrzydło i nic z tym nie zrobisz? Zdarza się. Zanotujcie to sobie, gdybyście planowały herstoryczne – czy jakiekolwiek – zwiedzanie Luwru.
Nie uwierzyłam pierwszemu panu, który powiedział mi, że skrzydło Sully jest wyjątkowo zamknięte w poniedziałki. Drugiemu panu chyba uwierzyłam, ale wyparłam. Pogodziłam się z faktem dopiero, kiedy podeszłam od każdej możliwej strony i z każdej z tych stron Luwr dał mi po mordzie.
No dobra – ile więc kobiet udało mi się zobaczyć w Luwrze?
1. Élisabeth Vigée Le Brun, Autoportret z córką
Bardzo się cieszę, że chociaż Vigée Le Brun udało mi się znaleźć, bo jestem wielką fanką. Wspominałam o niej przy okazji Marii Antoniny, bo była jej ulubioną portrecistką – obraz pędzla Le Brun, przedstawiający królową w lekkiej muślinowej sukni, wywołał taki skandal, że artystka musiała go cichaczem podmienić na taki w bardziej „przystojnych” ciuchach. Po wybuchu rewolucji Le Brun uciekła z Francji i spędziła 12 lat podróżując i tworząc we Włoszech, Austrii i Rosji. Zostawiła po sobie mnóstwo źródeł pisanych, obracała się w arystokratycznych kręgach, i generalnie: jak na nią nie popatrzeć, to fascynuje.
W Luwrze wisi jeden z jej kilku autoportretów, ten akurat z córką – jest czuły, intymny, kojący jak mleko i bije od niego takie ciepło, że nie sposób się nie zatrzymać. Ciekawostka: Le Brun na pozostałych autoportretach ubrana jest w suknie wpisujące się w obowiązującą akurat modę. Tylko na tym obrazie z jakiegoś powodu ma na sobie grecki chitonik, udrapowany z luźnej tkaniny i odsłaniający ramię. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Ale efekt jest wspaniały.
2. Judith Leyster, Wesoła kompania
Płótno Leyster, holenderki z XVII-wiecznego Haarlemu, wisi w sali pełnej Rembrandtów i absolutnie nie odstaje, to po pierwsze. Po drugie: z Wesołej kompanii bije taka złocista radość życia, w jaką mało kto potrafi, ale holenderskim mistrzom – i mistrzyniom – wychodziła jak złoto. Różowe policzki, szklaneczka wina, skrzypce tak realne, że prawie je słychać, podrygujące pod stołem nóżki… Spokojna pewność siebie, luz i zalotność – wydaje mi się, że to była specjalność Leyster, bo podobny klimat bije z jej innych dzieł, w tym z autoportretu.
Leyster to niesamowity przypadek artystki, która zniknęła ze sceny na prawie trzysta lat, tyko po to żeby wrócić nagle z niesamowitym przytupem i przepięknie namotać: Wesoła kompania została kupiona przez Luwr jako dzieło Fransa Halsa. W 1893 roku okazało się, że paryskie muzeum dało się nabrać, a pod sfałszowanym podpisem Halsa kryje się sygnatura Leyster – swoją drogą, też maleńkie dzieło sztuki, bo Leyster, której nazwisko oznaczało „gwiazdę”, podpisywała się parafką przebitą gwiazdą polarną.
Od tego czasu odkryto szereg jej dzieł, które przypisywano innym malarzom, i bozia jedna wie, co jeszcze się znajdzie – Leyster jest chyba po prostu tak świetna, że nie da się jej wytłumić, nie da zamalować, choćby nie wiadomo jak się próbowało.
3. Élise Bruyère, Wazon z kwiatami
Kwiaty wiszą w apartamentach Napoleona i z pewnością warto tam wpaść, bo jest to miejsce jak na Luwr totalnie opuszczone, a robi niesamowite wrażenie, no i można się pokłonić jednej z niewielu malarek, która przekroczyła progi muzeum.
Jeśli chodzi o obraz, to nie wiem, co wam powiedzieć – są kwiaty, przepięknej urody jest i wazon. O samej Bruyère też nie udało mi się wiele znaleźć, jest chyba najbardziej zagadkową z artystek z mojej listy, nawet jej strona na Wikipedii ma marne kilka zdań i nic poza tym. Możliwe, że podobnie jak Leyster, Bruyère czeka po prostu na swój moment – ale jak na razie nie miała tego samego szczęścia, co jej holenderska koleżanka.
Bruyère zamyka trójkę malarek, które udało mi się wytropić w Luwrze, ale wygląda na to, że miałam wyjątkowego pecha, bo skrzydło Sully miało być z powrotem otwarte już następnego dnia.
Herstoryczne zwiedzanie Luwru – skrzydło Sully
4. Marie Guillemine Benoist, Portret Madeleine
Ten obraz opłakuję chyba najbardziej. Benoist, uczennica Vigée Le Brun i Davida, sześć lat po zniesieniu niewolnictwa namalowała Portret Madeleine, dzieło absolutnie przełomowe w sposobie, w jaki przedstawiono na nim czarną kobietę – całkowicie ludzko, bez żadnej bzdurnej fetyszyzacji, egzotycznych stylizacji, jakichkolwiek gierek z rasą.
Poza Madeleine, z odsłoniętą piersią i wygodnym turbanem, nawiązuje do Fornariny Rafaela (o której sekretach pisałam tutaj). W jej uszach błyszczą złote koła, kojarzące się z niewolnictwem, ale próżno w niej szukać wyrazu traum czy poddaństwa – Madeleine patrzy prosto na widza ze spokojną dumą, nic nie udając.
Niestety nawet w 2022 nie ma chyba co wstrzymywać oddechu czekając, aż Portret Madeleine wejdzie do tego samego kanonu co Mona Lisa czy Fornarina właśnie, to jest to dzieło coraz ważniejsze z każdą mijającą dekadą. W 1884 Anna Bilińska zainspirowała się Madeleine malując swoją Murzynkę (swoją drogą, Madeleine też nazywała się oryginalnie La Negresse – może czas skorygować też tytuł płótna Bilińskiej). Jej eprodukcje zdobią zeszyty, koszulki, breloki, a także okładki książek: ostatnio francuskie wydanie Ja, Tituba, czarownica z Salem Maryse Condé, pisarki z Gwadelupy i laureatki tzw. alternatywnego Nobla z 2018. W tym samym roku Madeleine rozpoczęła też z hukiem karierę w popkulturze, występując w teledysku Apeshit Beyoncé i Jaya Z. Mam nadzieję, że to tylko początek!
5. Élisabeth Sophie Chéron, Autoportret
Chéron akurat nie było w domu, kiedy zapukałam, ale to dobra wiadomość – jej autoportret pojechał bowiem na wystawę poświęconą w całości artystce i z tego co pamiętam, to już chyba nawet wrócił. Chéron, opisywana głównie jako malarka, tak naprawdę była totalną kobietą renesansu – malarką, poetką i tłumaczką. Doskonale znała łacinę, grekę i hebrajski, była czwartą kobietą, przyjętą do Królewskiej Akademii Sztuk, pisała też muzykę (chociaż o tym nic więcej akurat nie udało mi się znaleźć).
Autoportret Chéron z Luwru to klasa sama w sobie – zapomnijcie o upapranych farbą kitelkach, roboczych upięciach włosów, sztalugach i palecie w dłoni. Chéron uwieczniła się w eleganckiej sukni i z wspaniałym fryzem, za jedyny malarski atrybut robi jej kartka ze szkicownika.
6. Constance Mayer, Sen o szczęściu
Mroczny obraz jak ilustracja do Szekspira – czarna łódeczka sunie przez czarną wodę, wiosłuje Miłość z Fortuną, a główna bohaterka, uśpiona kobieta, tuli do siebie dziecko i promieniuje leciutkim srebrzystym blaskiem. Piękne to płótno, mroczne i baśniowe. Piękne i mroczne było tez życie Constance Mayer – chociaż skończyło się, niestety, zupełnie niebaśniowo. Jako młodziutka malarka Mayer poznała Pierre’a Prud’hona, starszego o niej o dwadzieścia lat popularnego artystę (namalował na przykład portret Józefiny Bonaparte). Mayer została jego uczennicą, a kiedy żona Prud’hona trafiła do azylu dla chorych umysłowo, zaczęła opiekować się piątką ich dzieci i i prowadzić dom. Mayer i Prud’hon malowali razem, współpracując do tego stopnia, że trudno jest dziś rozdzielić co namalowała ona, a co on (Sen o szczęściu też stworzyli podobno razem, ale w katalogu jest wymieniona tylko Mayer, więc się tego trzymam).
Historia Mayer kończy przedwcześnie i przywodzi na myśl tragiczną wersję Jane Eyre – kiedy żona Prud’hona umiera, Mayer spodziewa się, że teraz będą mogli się pobrać, ale on nie jest zainteresowany. Odrzucona i zmagająca się z depresją Mayer popełnia samobójstwo.
7. Catherine Lusurier, Germain-Jean Drouais w wieku piętnastu lat
Lusurier też niestety jest dla mnie zagadką – poza tym, że malowała czule, co widać na każdym z jej niewielu potwierdzonych obrazów, zwłaszcza na wiszącym w Luwrze portrecie innego malarza, Drouaisa, jako nastolatka. Poza tym wiadomo, że zmarła młodo, a w jej pośmiertnej karierze powtarza się smutny refren chodzący za kobietami-artystkami – nie wiadomo, ile prac właściwie po sobie pozostawiła. Na obecną chwilę udało się zidentyfikować dwadzieścia jeden.
Z tego co widzę, to Catherine trafia dość regularnie na aukcje sztuki – nie mówcie, że nie mówiłam, jeśli macie pod ręką milion i nie wiecie co z nim zrobić.
8. Anne Vallayer-Coster, Atrybuty malarstwa, rzeźby i architektury
Podobnie jak Vigée Le Brun, Vallayer-Coster zawdzięczała wiele patronatowi Marii Antoniny – zdarzało jej się malować zarówno samą królową, jak i całą paradę możnych sprzed rewolucji. Maria Antonina zeswatała utalentowaną młodą artystkę z bogatym prawnikiem (jej podpis widnieje na małżeńskim kontrakcie!), a także zadbała, żeby Vallayer-Coster dostała miejscówkę w Luwrze, co nie było w tamtych czasach oczywistością dla kobiet. Kiedy wynikła rewolucja, udało jej się uniknąć śmierci, ale razem z wycięciem prawie 17 000 francuskich arystokratów artystka straciła swoje główne źródło utrzymania.
Oprócz portretów, Vallayer-Coster malowała też martwe natury – ta wystawiona w Luwrze przedstawia atrybuty trzech sztuk, malarstwa, rzeźby i architektury i pewnie doskonale sprawdziłaby się na vintagowym instagramowym feedzie, bo cała jest jak z brązowego filtra.
9. Louise Moillon, Misa czereśni, śliwek i melonów
Wzięłabym ją za holenderkę ze złotego wieku, a tu psikus, Moillon to kalwinistka z Paryża (chociaż okres akurat się zgadza). Podobno w swoich czasach była jedną z najbardziej szanowanych artystek tworzących martwe natury, specjalizowała się w owockach, jak te z Luwru – swoją drogą, muzeum ma też w swoich zbiorach jej obraz przedstawiający nie tylko owocki, ale i sprzedające je handlarki, chętnie bym go zobaczyła, ale aktualnie nie jest wystawiony. Moillon wyszła za mąż w wieku trzydziestu kilku lat i od tego momentu przestała poświęcać się malarstwu – chociaż nie wykluczone, że przeszkodziło jej w karierze nie samo małżeństwo, tylko religijne prześladowania, które utrudniły kalwinistom życie we Francji.
To wszystko, co udało mi się wytropić na obecną chwilę w Luwrze. Ciągle oburza mnie fakt, że tak mało – pozostaje trzymać kciuki, że kobiet będzie tylko coraz więcej.
Zdjęcie okładkowe: Pixabay.
2 comments
Świetny tekst. Będę dzisiaj myśleć o kobietach w sztucea poza tym podsunęłaś mi pomysł na zwiedzanie lepszy od praktykowanego przeze mnie. Zacznę od wybranych obrazów. Ostatnio,w innym muzeum, już ledwo żywa szukałam obrazu, który koniecznie chciałam zobaczyć i nigdzie go nie było, okazało się, że wyjechał na wycieczkę. Ale zanim to ustaliłam zrobiłam trochę kilometrów
Dziękuję za komentarz, cieszę się że tu jesteś! Ja też chyba będę częściej uprawiać zwiedzanie szlakami kobiet, podoba mi się odkrywanie takich mniej znanych historii. A zdradzisz, jakiego szukałaś wtedy obrazu? Jestem strasznie ciekawa!