Jestem beznadziejna w prezenty. Piszę to na wstępie, żeby nie było – nie jestem z tych, którzy miesiącami planują, co komu podłożyć pod choinkę. Przeciwnie, robię wszystko na ostatnią chwilę, a jeśli ktoś mi wyraźnie nie powie, co chce, to dostanie skarpetki albo ponaglenie, że jednak proszę mi się tu zdecydować.
Ale lubię ładne rzeczy, lubię sporządzać listy i uwielbiam czytać cudze prezentowniki. Dlatego spisałam własny. Nie jestem specjalnie pewna, czy to na pewno prezentownik, czy bardziej osobisty list do Mikołaja na kolejną dekadę – ale oto on.
Dla tak zwanej artystycznej duszy
Od innych artystycznych dusz, czyli piękne przedmioty do codziennych inspiracji.
1. Cokolwiek z Osobliwego Sklepu Natopticum
Nikt tak nie pracuje z herstoriami jak Natasza. Wygrzebuje je z otchłani zapomnienia, filtruje przez własną absolutnie wyjątkową wrażliwość i przerabia na sztukę przez duże SZ, ale na tyle przystępną, że można ją sobie powiesić na ścianie w sypialni – w formie linorytu, plakatu albo ręcznego haftu. A jakie to herstorie, zapytacie? Na przykład o postrachu mórz, czyli chińskiej piratce Ching Shih. Albo o Lwicy z Bretanii, Jeanne de Clisson, która również uprawiała coś nie całkiem niepodobnego do piractwa. Albo o cesarzowej Sisi i jej tęsknych spojrzeniach w lustro, albo o Medei, o lady Godivie… I tak dalej, oczywiście.
2. Notes od Devangari
Bezdyskusyjnie najpiękniejsze notesy po tej stronie internetu. Mam jeden i polecam w ciemno – jest jakaś magia w posiadaniu takiego perfekcyjnie wykonanego, luksusowego notatnika, dopracowanego w każdym calu. Twórczyni marki, Agnieszka Cichocka, sama projektuje okładki, a także uczy kaligrafii i nieustająco inspiruje do kreatywnego życia – dzięki temu notesy z jej kolekcji sprawdzą się nawet przy najbardziej agresywnych twórczych technikach. Jeśli jesteście z tych, którzy w zeszytach przede wszystkim piszą, to gramatura 120 spokojnie wam wystarczy. Mój jest z tych grubszych i szczerze mówiąc, to ze mną i moim marnym czarnym długopisem się marnuje.
3. Album ze zdjęciami Julii Margaret Cameron
O Julii Margaret Cameron, wiktoriańskiej pionierce fotografii o fantastycznej wyobraźni, wyjątkowym życiorysie i niepowtarzalnym oku, pisałam przy okazji Beatrice Cenci. Cameron fotografowała takie osobistości, jak Darwin czy Tennyson, ale największą sławę przyniosły jej te prace, na których odtwarzała mity, alegorie czy wyrywki z poezji. Album z jej zdjęciami to coś dla pasjonatów, ale ja się do nich zaliczam, więc brałabym z rumieńcami na policzkach i pocałowaniem ręki.
4. Plakat od Natalii Koniuszy
Jeśli bywacie w Trójmieście, to niewykluczone, że znacie kolaże Natalii, które pojawiają się NA MIEŚCIE przy okazji takich wydarzeń jak Noc Muzeów czy inne festiwale. Jeśli nie bywacie – nic straconego, bo taki kolaż można nabyć drogą kupna i powiesić sobie w domu. Na przykład taki z Warszawą, albo z pięknymi kobietami, albo taki z jakimś Dawidem czy inną Wenus – każdy jest zachwycający. A w komplecie z następną pozycją to już w ogóle +100 do wystroju wnętrz.
5. Marmurowa głowa
Osobiście przejadły mi się już niekończące się popiersia Dawida i chyba nie jestem jedyna, bo widzę, że powoli znikają z instargama, ale dalej mam w sobie głód głowy. Byle nie Dawida właśnie. Czyjejś innej. Na przykład westalki z welonem. Albo Meduzy, ewentualnie Nike z Samotraki. Pasowałaby do mojego mieszkania jak ten słynny kwiatek do kożucha, szybko zniknęłaby pod stertami papierów i doniczkami z roślinami, a pod spodem i tak byłaby cała zakurzona i poobryzgiwana winem czy innym sosem pomidorowym. Ale i tak jej pragnę.
Dla wewnętrznej sroki
Czyli porcja świecidełek w modowym sosie.
1. Sekretnik z lwem od Klaudii Wasserman
No popatrzcie tylko na niego. Dopiszcie mi znak zodiaku, lannisterskie dziedzictwo, miłość do „Opowieści z Narnii” czy holenderskiego banku z pomarańczowym logo – wszystko mi jedno, pragnę lwa. O mnie chyba też, bo w tych momentach, kiedy nie jest wyprzedany, woła do mnie z ekranu.
Kiedyś będziemy razem i nic nas nie rozłączy.
2. Opowiem Ci o biżuterii vintage, Kasia Depa
Pozycja obowiązkowa dla każdej sroki, która – tak jak ja – chętnie zapuściłaby się w rejony broszek art deco i georgiańskich sekretników, ale nie ma pojęcia, gdzie zacząć. Kasia Depa zjadła zęby na biżuterii, zajmuje się nią profesjonalnie od dekady, a teraz stworzyła kompendium wiedzy, w którym dzieli się branżowymi sekretami. Wszystko w pięknej oprawie, bo znów – to jest książka, którą spokojnie położyć obok marmurowego popiersia i zdjęć Julii Cameron i będzie tam absolutnie na swoim miejscu.
3. Frotki od Volie Line
Cztery frotki od Volie Line zamówiłam sama sobie równo rok temu i od tego czasu pluję na wszystkie sieciówkowe gumki do włosów. Myślałam, że będę mogła napisać w tym tekście triumfalne „i nic się z nimi nie dzieje” ale w zeszłym tygodniu jedna z najczęściej noszonych wreszcie się poddała. I, szczerze mówiąc, nie winię jej zupełnie, bo przeszła naprawdę dużo, włącznie z morskimi kąpielami i poczwórnymi kucykami. Dziewczyny z Volie Line mają taki asortyment tkanin i kolorów, że samo podjęcie decyzji to kilka wieczorów z głowy, ale naprawdę warto, bo te akcesoria są super.
4. Rękawiczki od Unicite by Szlachetka
Zanim powiecie „e no, miało być dla srok, co ty z rękawiczkami”, to posłuchajcie: rękawiczki od Moniki naprawdę liczą się jako biżuteria. To rękodzieło wykonane z najwyższej jakości materiałów, zapakowane jak milion dolarów (wiem, bo podglądam Monikę na instagramie). Do tego na taką rękawiczkę można nałożyć pierścień z potężnym okiem, a następnie przysiąść w kawiarnianym ogródku i udawać międzywojenną hrabinę na wygnaniu.
5. Torebki Bigordi
Torebki Bigordi są nie tylko przepiękne i doskonale wykonane – serio, zdarzyło mi się mieć w ręce na przykład galanterię luksusowej marki z brązowym monogramem i nie powiedziałabym, że Bigordi jakoś tutaj odstaje – ale też wegańskie i szyte na zamówienie (nie ma więc mowy o bezsensownej nadprodukcji) w Polsce. Dodatkowe punkty za możliwość wyboru koloru okuć. Na tegoroczne święta już nie zdążycie, ale nie mogłam nie napisać tej listy i o nich nie wspomnieć, bo to chyba moja ulubiona polska marka modowa w ogóle, nie tylko torebkowa.
Dla herstorycznego ośrodku w mózgu
Czyli zapas historii kobiet na nadchodzący rok.
1. Brakująca połowa dziejów, Anna Kowalczyk
Jestem z tych, którzy uważają, że książka na prezent to grząski grunt – bo raz, że dla zapalonego czytacza nowe książki to często chleb powszedni i radość na maksymalnie kilka dni, a dwa, że niektórzy – jak ja – naprawdę wolą w ebooku. Wyjątki są dwa: książki historyczne i książki piękne. „Brakująca połowa dziejów”, naszpikowana herstoriami od okładki po ostatnią stronę i pięknie oprawiona ilustracjami Marty Frej, wpisuje się doskonale w obie te kategorie.
2. Femina, Janina Ramirez
Historia średniowiecza z kobiecej perspektywy od autorki, która zasłynęła jakiś czas temu biografią Juliany z Norwich. Pragnę tej książki bardzo mocno, ale powstrzymuje mnie myśl, że mam masę nieprzeczytanych herstorycznych pozycji w zapasach, a „Femina” jak na razie jest dostępna tylko w twardej oprawie i w angielskim oryginale. Czekam na wersję polską, ale nie wiem, jak długo wytrzymam.
3. Sekretnik vintage
Mój ulubiony sport ostatnich miesięcy to nurzanie się w czeluściach portali aukcyjnych i wynajdowanie coraz to nowych antykwarycznych świecidełek, które są mi niezbędne do życia. Mówię sobie, że taki kawałek starej biżuterii to jak noszenie ze sobą herstorii na co dzień – zwłaszcza coś tak osobistego, jak sekretnik – ale prawda jest też taka, że jestem niepoprawną sroką i świecidełek po prostu nigdy nie jest mi za mało.
4. Pionierki. Maria Czaplicka i nieznane bohaterki antropologii, Frances Larson
Nie wiem, czy ta pozycja jest jakoś specjalnie piękna, ale przeszła na tyle bez echa, że może być świetną niespodzianką dla każdej fanki herstorii. To jest książka o antropolożkach, i, na bozię, posłuchajcie tylko, o kim tutaj mamy: o Marii Czaplickiej, która przemierzała syberyjską tundrę, żeby poznać zwyczaje szamanów. O Katherine Routledge, która badała takie miejsca jak Wyspy Wielkanocne czy Afrykę Południową, w wolnych chwilach zajmując się spirytyzmem i pismem automatycznym. O Beatrice Blackwood, która zajęła się rdzennymi plemionami z Papui Nowej Gwinei, i o całej masie innych badaczek, o których nie słyszałyśmy, a powinnyśmy.
5. The story of art without men, Katy Hessel
Piękny moloch, znów – niedostępny po polsku, ale i tak mówię, bo to jest COŚ. „Historia sztuki bez mężczyzn” to kompendium wiedzy dla każdej pasjonatki herstorii sztuki, a przy tym – podobno, bo nie miałam jeszcze przyjemności lektury – wiedzy podanej tak, że od tej książki nie sposób się oderwać. Od zapomnianych gwiazd renesansu, jak Sofinisba Anguissola czy Plautillia Nelli, przez prace Łempickiej i Guerilla Girls lat ’70, to pozycja obowiązkowa i inwestycja na lata, do tego pięknie wydana.
Dla niespełnionej wiedźmy
Bo jesteś tego warta, na boginię!
1. Tarot / Wiedźmy / Astrologia – Taschen
Czadowy album to zawsze dobra opcja na prezent. Seria od Taschen to klasa sama w sobie – sama mam w kolekcji i Wiedźmy, i Tarota i za każdym razem, kiedy ściągam je z półki odkrywam coś nowego (moja ulubiona ciekawostka jest o tym, jak matka Johannesa Keplera została oskarżona o czary). Tom o astrologii mnie kusi, z drugiej strony – astrograżyna ze mnie żadna, więc może powinnam cieszyć się tym, co mam i zostać przy prostych czarach dla prostych ludzi.
2. Upiór. Historia naturalna, Łukasz Kozak
Książka, na którą czaję się od kilku miesięcy i rozważałam nawet przeczytanie ebooka, ale wersja papierowa jest tak piękna, że miałabym poczucie, że coś mnie omija. Pisząc monografię o upiorach, Łukasz Kozak pracował na źródłach tak bogatych, że machlojska głowa mała, od nowożytnych rozpraw po kaszubskie legendy, a wszystko oprawiła ilustracjami Aleksandra Waliszewska. Wyszła z tego książka-skarb, do wielokrotnych powrotów i nieustających zachwytów.
3. Tarot Leonory Carrington
Tak, TEJ Leonory Carrington. Nówka, bo o tym, że brytyjska surrealistka zaprojektowała własną serię dwunastu arkan tarota, świat dowiedział się zaledwie kilka lat temu, bo w 2017 r. Pierwszy album z kartami ma się ukazać 20 grudnia (w wersji angielskiej, hiszpańska jest już dostępna). Zapowiada się fantastycznie, bo reprodukcje kart mają być opatrzone obszerną analizą i kontekstem odnośnie samej Carrington i jej wiedźmio-spirytystycznych zapędów.
4. Świece zapachowe
Bo co to za wiedźmowanie bez rytualnych świec? Ja przyjmę takie: nie ważne jakiej marki, byle były sojowe (uwierzyłam propagandzie) i faktycznie pachniały. MOCNO. Najmocniej, kiedy się palą, bo nie ma nic gorszego niż świeczka, która pachnie tylko dopóki się jej nie zapali. I żeby ten zapach był obłędnie słodki, wiecie, wszystkie słone karmele, wanilie i pumpkin spice. Miałam kiedyś świeczkę z Diptique i to był bardzo szczęśliwy okres w moim życiu, ale podejrzewam, że istnieją tańsze świeczki o równie dobrej jakości, tylko ja o nich nie wiem – więc chętnie przyjmę polecanki.
5. Lunula od Anki Krystyniak
Skarb nie tylko dla wiedźmy, ale też dla każdej sroki, którą kuszą filigrany i szlachetna robota. Na zeszłe urodziny dostałam własną lunulę, która śniła mi się wcześniej miesiącami, i dalej jestem nią tak samo zachwycona jak w chwili odpakowywania prezentu. Występuje w kilku rozmiarach i całej masie wersji kolorystycznych, a już abstrahując od samej lunuli, która podobno jest tradycyjnym słowiańskim talizmanem – w kolekcji Anki Krystyniak aż się roi od wpływów magiczno-mitologicznych, co urzeka mnie za każdym razem jak wpadam na jej stronę.
Dla kanapowego ziemniaczka
Czyli rzeczy cieplusie, milusie i wspierające w kryzysie energetycznym
1. Szalik Alpaca Loca
Kiedy pół instagrama pomyka w legendarnym szaliku od Acne Studios, ja polecam spod serduszka alternatywę za 1/3 ceny: szalik Alpaca Loca (i umówmy się, to i tak nie jest tani szalik). Swój kupiłam rok temu i od września nie mogłam się doczekać, aż ochłodzi się na tyle, żeby wyciągnąć go z szafy. Jest miękki jak anielski obłoczek, wystarczająco długi, żeby się nim porządnie owinąć i grzeje jak farelka. Szyjna farelka. Albo kanapowy kocyk, bo to też mi się zdarza. Do tego kolor jest przepiękny, głęboki, nasycony i odrobinę lśniący – chętnie przygarnęłabym go w kolejnej wersji, albo czterech.
2. Wełna od Gabo Wool
Odkąd coś mnie tknęło, żeby po piętnastoletniej przerwie sięgnąć po druty, nie mogę przestać. I jak z każdy uzależnieniem, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a rozsądek pryska jak mydlana banieczka. Nie próbowałam jeszcze włóczek Gabo Wool, ale opinie w internetach są bardzo pochlebne, a skład i kolory wycięto prosto z moich marzeń. Jeśli macie w rodzinie dziewiarkę czy inną szydełczarkę, to zapas dobrej wełny będzie strzałem w dziesiątkę.
3. Spieniacz do mleka
Prezent z kategorii zmieniających życie, i to przeważnie za równowartość dużej kawy w sieciówce z Meduzą w logo. Serio, nie ma powrotu do życia bez spieniacza do mleka, jeśli raz się go miało i coś mu się stało. Wiem co mówię, bo mój się zepsuł i jestem za leniwa żeby zamówić kolejny, ale przy każdej porannej kawie czuję ukłucie w serduszko, bo to nie to samo.
4. Apaszki Ilony Tambor
Markę Ilony Tambor obserwuję z wypiekami na policzkach od co najmniej roku. Ma wszystko, co mnie pociąga – szlachetne materiały, barokowy rozmach i osobisty sznyt, którego nie sposób pomylić z niczym innym. Na apaszkach w kolekcji grasują mityczne stwory, od gryfów, przez żyrafy ujeżdżające latające dywany, po złowrogiego Leszego, czyli niedźwiedzia rodem ze słowiańskiej puszczy. Do tego marka wypuściła niedawno linię apaszek z mieszkanki bawełny i jedwabiu, która jest dość przystępna cenowo w porównaniu zresztą asortymentu, co raduje moje spłukane serduszko.
5. Bambosze
My tu pitu-pitu, ale już Dumbledore wiedział, że nie ma lepszego prezentu pod choinkę niż grubaśne wełniane skarpety. Ja postuluję wersję oczko wyżej: bamboszki. Nie ważne jakie, byle miały dużo wełenki w środku i sanatoryjno-cepeliowy sznyt.